Harmony Clean Flat Responsive WordPress Blog Theme

…zmęczeni słońcem, stalowej równiny…

27.2.15 Kasia i Przemo 1 Comments Category :

Żar leje się z nieba, powietrze drży, lepimy się od soli, zmysły się mieszają. Tak gorąco o tej porze roku jeszcze nigdy nam nie było. Obiecaliśmy sobie, że w marcu nie będzie pedałowania. Nie przypuszczaliśmy tylko, że marzec w tym roku zawita wcześniej. Do dwunastej jedzie się jeszcze całkiem w porządku, ale i tak wszystko się lepi. Po tej magicznej granicy wiatr zamienia się z w termoobieg z piekarnika i żaden cień ulgi nie przynosi. Gdy temperatura w cieniu dochodzi do prawie 40 stopni to już znak, że trzeba się rozglądnąć za jakąs klimatyzacją…
Do Sukhothai dojeżdżaliśmy już w najgorszym skwarze. W końcu znaleźliśmy przyjemny tani guesthousik w centrum nowego miasta, ale przyjechaliśmy bardziej dla oddalonego kilkanaście kilometrów od miasta parku historycznego. Pozosatwione dziedzictwo Khmerów i królestwa Sukhothai. 
Park sam w sobie jest miłym miejscem na piknik (gdyby tylko nie było tak gorąco) i na podumanie w ciszy nad przemijającym światem.

IMG_1378IMG_1379 IMG_1386IMG_1397

Tak jak Tak było na mapie od kiedy pamiętamy i jakoś tak nas nieśmiało zapraszało, tak i Phitsanulok ze swoją nazwą puszczało do nas oko. Szczęśliwym trafem mieszka tam od kilku lat Mark, który jest aktywnym hostem z warmshowers i ma całkiem sporo przestrzeni dla gości. Trochę nam się zaspało (nie wstawajmy jeszcze, to przecież tylko 50km…) więc znów udało nam się jechać w najgorszym słońcu.
Phitsanulok zaskoczyło nas swoją energią. Gdy Mark wręczył nam mapkę miasta i opowiedział o swoich ulubionych miejscach, po szybkim prysznicu wybraliśmy się na przejażdżkę. Wpadliśmy w odwiedziny do Wat Phra Sri Rattana Mahathat, w którym znajduje się podobno najpięniejszy posąg buddy i właściwie przypomina trochę świątynie z Angkoru w Kambodży oraz do Wat Rat Burana, w którym rozbrzmiewa hinduska mantra i znajduje się figura Ganeszy i Śivy.
Jakoś tak się złożyło, że dotychczas niespecjalnie zachodziliśmy zwiedzać tajskie Waty. Mijaliśmy ich zawsze dziesiątki jak nie setki wzdłóż drogi, w niektórych rozbijaliśmy na noc namiot i te krótkie momenty wystarczały by się nimi nacieszyć. A te dwa zrobiły na nas wyjątkowe wrażenie. Ten pierwszy niby bardziej turystyczny, ale mimo wszystko powietrze mieszało się ze skupieniem i medytacją, drugi za to promieniował spokojem.
Przejażdżka wzdłuż rzeki ścieżką rowerową, stragany z lokalnymi wyrobami, porozkładane stogi siana, muzyka. Chłoniemy wyjątkowo ciekawe miasto. Na rzece ulokowane knajpki i restauracje, przyjemna architektura, puby, kawiarnie, o i nawet jakiś koncert będzie za kilka dni…  Dojeżdżamy do dworca kolejowego. Nie sam dworzec jest atrakcją, ale nocny market dookoła niej. Już gdy miesiąc wcześniej mijaliśmy po zmroku Phitsanulok pociągiem i widzieliśmy ten market, mieliśmy odruch by wysiadać. Ulice pełne życia, stragany pełne różnorodnego jedzenia. Od teraz, będzie to jedno z naszych ulubionych Tajskich miast.
U Marka zatrzymali się też przez couchsurfing bardzo fajni Szwajcarzy, więc wspólnie spędziliśmy wieczór gadając na milion tematów…

IMG_1399 IMG_1402IMG_1404IMG_1407 IMG_1412IMG_1414

No jakoś tak ostatnio wychodzi, że inaczej niż zazwyczaj, jeździmy od miasta do miasta. Nie jest to nasz ulubiony tryb, ale gorąco, to gdzieś trzeba się chować… no i następne było Pichit. Zeszliśmy je na piechotę chyba całe, na spacer do parku, w poszukiwaniu nocnego marketu, aż wreszcie w kierunku domu. Będzie z 10 km. Wieczorem do snu chcieliśmy strzelić sobie po zimnym piwie, ale na całe szczęście w okolicy nie było sklepu. Na całe szczęście, bo w końcu udało nam się wyjechać sporo przed wschodem słońca. A żeby nam się lepiej jechało… niebo przez pół dnia zasnute było chmurami. Do Nakhon Sawan jechaliśmy, bo nazwa kojarzyła nam się z dużym stawem i łabędziem. I staw nawet jest, ale za to łabędzi nie ma. Pewnie jest dla nich za gorąco. A staw jest w Rajskim Parku, w którym są też chińskie smoki, który jest całkiem miły, a wieczorem schodzi się doń całe miasto, biegać, cwiczyć, grać w piłkę, albo jeździć na rowerze.

DSCF0590 DSCF0595IMG_1420

IMG_1424

Nie chce nam się już dalej jechać, jest poprostu za gorąco, a od miasta do miasta, byle tylko się gdzieś schować to już nie taka frajda, więc jutro zjeżdżamy do Bangkoku, rowery sobie trochę odpoczną, my też, odkurzymy trochę nasz autostop i ostatnie 3 tygodnie będą bezsiodełkowe. No, tak jakoś z zaskoczenia wyszło, że nasz ostatni dzień większego pedałowania zakończył się o 13.30 po 120km w Nakhon Sawan. Było tak gorąco, że po drodze nawet Tajowie zatrzymali się aby wręczyć nam po butelce zimnego napoju komentując zawiesinę gorącego powietrza nad tutejszym światem.
A nasz taki siaki koniec postanowiliśmy świętować w Shabushi, które idealnie wpasowywało się w nasze ostatnie miesiące… japońskie sushi, koreańskie kimchi i tajski hotpot…

C360_2015-02-27-11-25-26-591




Not your language? Try in English

RELATED POSTS

1 comments

  1. Bardzo ciekawe zdjęcia, aż chce się tam być, ale my nie możemy się Was doczekać :)

    OdpowiedzUsuń