Harmony Clean Flat Responsive WordPress Blog Theme

300 kilometrów zwątpień i przyjaznych ludzi

30.7.10 Kasia i Przemo 7 Comments Category :


Z Erewania za miasto wyjechaliśmy marszrutką. Przeszliśmy przez małe, okoliczne miasteczko i zaczęliśmy łapać stopa. Zatrzymało nam się kilka aut, ale żadne w tym kierunku, w którym jechaliśmy my. Kolejny samochód odjechał, ale po chwili wrócił.

- dobra, wsiadajcie, zawieziemy Was do Araratu.

W miasteczku Ararat, z którego ze względu na mgliste powietrze widać było tylko kontury góry o tej samej nazwie, zabrał nas człowiek na trasę do Jeonegnadzor,. Łapaliśmy stopa na pustyni wręcz, a tym razem trwało to około 30 minut. Faktycznie sporo aut się zatrzymywało i każdy chętnie by nas podwiózł, ale nie za darmo. W końcu zlitował się nad nami kierowca busa wiozący na pace kartony z warzywami i arbuzami. Zabrał nas ze sobą i wśród księżycowych krajobrazów dojechaliśmy na bazar przy drodze, kilka km przed Jeonegnadzor. I tutaj pierwszy dopadło nas zwątpienie.
Bardzo miły Pan zaprosił nas do siebie na stragan, poczęstował nas jabłkami, wodą i pytał nawet czy chcielibyśmy kawę, ale odmówiliśmy. Powiedział żebyśmy sobie usiedli, a jak będzie przejeżdżał irański autobus to my nim pojedziemy, za darmo. Tyle, że po pierwsze ani on, ani my nie mieliśmy pojęcia kiedy jakikolwiek może tędy przejeżdżać, po drugie czy w ogóle zatrzyma się na tym zajeździe, a po trzecie, jeśli nawet, to czemu irański komercyjny autobus miałby zabrać nas ze sobą za darmo? Stwierdziliśmy, że miło się siedzi, ale my pójdziemy łapać stopa, a jeśli rzeczywiście ma nas zabrać stąd autobus, to zrobi to bez różniczy czy będziemy tu siedzieć czy łapać stopa 30m dalej. I tak staliśmy. Godzinę, dwie, trzy. Każde zatrzymujące się auto jednak, albo krzyczało, że jest taksówką, albo wyskakiwali od razu z kwotą, za jaką chętnie nas zabiorą tam, gdzie tylko sobie zażyczymy, I tak między 3, a 4 godziną stania na tej zakurzonej drodze pomiędzy górami, zatrzymał się w końcu człowiek, który zabrał nas ze sobą ok. 2 godziny drogi - do Sisian. W Sisian, tak na pocieszenie, zatrzymało się nam drugie przejeżdżające auto. Nasz kierowca rozklekotanej łady, lekko podpity armeński oficer, fan Rosji, słuchający "muzyki dyskotekowej" :) i wyglądający na typowego polskiego dresa... ;) okazał się bardzo miły. Opowiadał nam, żeby nie słuchać co mówią inni, tylko tego co podpowiada nam serce i śmiał się, gdy mówiliśmy że w Goris nie zostajemy na noc i jedziemy dalej, bo nie śpimy, nie jesteśmy ludźmi ;), a na dowidzenia dał nam butelkę napoju gazowanego, który niestety był tak niedobry, że nie dało się wziąć nawet łyka... ;). Wysiedliśmy jeszcze przed Goris i w planach mieliśmy już rozbijać namiot, ale zatrzymał się nam samochód, który wwiózł nas do miasta.
Długa była droga ulicami Goris, ale na szczęście była już noc, więc nie było aż tak ciężko. Wyszliśmy za miasto. Szliśmy tak przed siebie w ciemności, szukając miejsca na rozbcie namiotu, ale bardzo górzyście i stromo było wokół i zupełnie nie było gdzie. Po chwili prawie złamałem nogę wpadając w tej ciemności z plecakiem w półmetrową dziurę, a 2 minuty później przejżdżające auto ochlapało nas wodą z kałuży. Chwilowo mieliśmy dośc. W delikatnym akcie desperacji ;) podeszliśmy do czyjegoś domu i spytaliśmy ludzi siedzących na tarasie czy moglibyśmy rozbić u nich na ogrodzie namiot i pójść spać. I to było niesamowite! Trafiliśmy akurat na porę kolacji, więc zostaliśmy nakarmieni, napojeni, rozmawialiśmy do późna, a na koniec zamiast namiotu dostaliśmy łóżko i pościel na tarasie. Jedynie wódki byliśmy zmuszeni odmówić, jako że nie spożywamy tego typu specyfików :), a rodzina, która się nam przytrafiła produkowała swoją własną... wiadrami.
Rano zbudziliśmy się jakby nigdy nic, ale gdy wstałem na nogi zaczęło się robić nieciekawie. Konkretnie zaczęło mi się kręcić w głowie i zrobiło mi się niedobrze. Usiadłem tak na schodach i siedziałem blady jak skała, a do tego doszedł fakt, że Kasia też nie czuła się najlepiej, choć raczej biegała co chwilę do toalety niż zbierało jej się na wymioty. W końcu zwymiotowałem kilka razy na siłę na poprawę nastroju ;), ale niespecjalnie to pomogło, bo wyleciała sama woda i dalej byłem dość zakręcony. Wzięliśmy tabletki, wypiliśmy herbatę z miodem, posiedzieliśmy z dwie godzinki... i już jakby było trochę lepiej. Choć sami nie wiemy co nam było. Czy może coś z wodą nie tak, czy ser którym nas wczoraj poczęstowano był nieświeży, czy może aklimatyzacja w wysokich górach? Bo góry tutaj po 3500 m. n.p.m., a my do tego spaliśmy na dworze. No ale poczuliśmy się lepiej i choć w średnio optymistycznych nastrojach, podziękowaliśmy, pożegnaliśmy się i ruszyliśmy w dalszą drogę. Po drodze nie jeździło nic. Przez 30 minut przejechały dwa samochody, w pełni załadowane ludźmi. Ruszyliśmy piechotą przed siebie, ale po jakimś czasie zatrzymała się nam ciężarówka jadąca do Kapan, którą kierowcą po zboczach trzytysieczników prowadził jak samochód rajdowy, a nam przy każdym zjeździe i zakręcie podskakiwała adrenalina. Wysiedliśmy tuż przed tabliczką oznajmiającą początek miasta, stamtąd dojechaliśmy na stopa do centrum, a z centrum na wylot zabrał nas człowiek... mówiący po Polsku! Młody chłopak mieszkający w Belgii, a Polski zna, bo ma dużo w Polsce przyjaciół. Miła sytuacja :). Do granicy irańskiej (Meghri) dojechaliśmy stamtąd jeszcze dwoma stopami, z "przesiadką" w Kadżaran, gdzie nie jeździło w stronę Meghri kompletnie nic! Oprócz jednego auta, które właśnie nas zabrało ;). I odkryliśmy podczas tej podróży po Gruzji i Armenii, że z każdym dniem na pytanie kierowców czy mówimy po rosyjsku, nasze "ciut ciut" nabierało większego znaczenia ;).
Na granicę dotraliśmy 26.07.10 ok. 15:30, a do Iranu wjechać mogliśmy dopiero 27-go, bo mamy wizę tranzytową na 7 dni, a samolot 02.08.10. Siedzieliśmy sobie więc tak pod granicą, obserwując jak oramiańscy taksówkarze próbują zgarniać do swoich samochodów wychodzących z przejścia irańczyków, leżąc i słuchając muzyki, zbierając owoce z drzew wokół i w końcu śpiąc na zmianę. Kiedy dochodziła 22:00, zaczął się dziać... Iran. Zagadał do nas jeden z irańskich kierowców ciężarówki, zaprosił na kolację, poczęstował nas herbatą, cukierkami i fantą ;). Porozmawialiśmy, a na koniec zaproponował, że możemy się przespać u niego w ciężarówce, na co my z chęcią przystaliśmy. Chętnie by nas nawet zabrał ze sobą do Teheranu, ale niestety miał problem z dokumentami i nie miał pojęcia kiedy będzie mógł ruszyć.
Rano wyspani wstaliśmy, pożegnaliśmy się i poszliśmy przekraczać granicę Armenii z krajem, o powrocie do którego marzyliśmy od chwili, gdy opuściliśmy go dwa lata temu...

RELATED POSTS

7 comments

  1. Witajcie.Nie wiem,co wam napisac,bo nie bede ukrywala,ze po przeczytaniu waszego artykulu,troche sie zmartwilam,ale mam nadzieje,ze wasze problemy zdrowotne sa juz za wami.Pozdrawiam serdecznie.Mama

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawi jestesmy czy juz czujecie sie dobrze? Bardzo interesujaco Przemek opisuje Wasze perypetie. To bardzo ciekawy przypadek, ze gdzies daleko od Polski ktos mowi po polsku. Mamy nadzieje, ze szczesliwie dotrzecie na lotnisko. Pozdrawiamy Was serdecznie. Mama, Tata i Karolcia.

    OdpowiedzUsuń
  3. kasiaiprzemo7/30/2010 8:32 PM

    Teraz czujemy sie juz dobrze :) Aktualnie jestesmy w Shiraz, mamy stad samolot za 2 dni do Indii...
    Pozdrawiamy

    OdpowiedzUsuń
  4. mamatatakarolcia7/31/2010 9:55 AM

    To swietnie ze juz tam dotarliscie. Cieszymy sie, ze wszystko o.k.
    Pozdrawiamy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bez upadków nie byłoby wzlotów :)
    Zyczymy Wam z Tomkiem udanych stopów :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Powodzenia życzę. Ja wczoraj wróciłam do domu i na razie odpoczywam po w większości niemiłych przeżyciach, a także kuruję się, bo trochę ucierpiałam na zdrowiu ;) Czekam na ciąg dalszy relacji ;]

    OdpowiedzUsuń
  7. Pamietajcie ze Sharjah to nie Dubaj i obowiazuje tam bardziej restrykcyjny tzw.decency law w zachowaniu i stroju czyli - nie mozna sie
    calowac, obejmowac publicznie itp. nie mówiąc o stroju W Dubai jest o wiele "luzniej"
    szczegolnie w dzielnicach gdzie dominuja europejczycy/amerykanie.
    Immigration i Policja tez maja inne prawa lokalne.
    Ale wy tam bedziecie tylko chwilke

    OdpowiedzUsuń